Afryka - nowy dla mnie kontynent, który zawsze w moich podróżniczych planach odsuwany był w bliżej nieokreśloną przyszłość. Aż do pewnego sobotniego, kwietniowego poranka, kiedy zobaczyłem nagłówek na fly4free: HIT! Magiczna Kenia za 977 PLN (IV-VI 2013). Szybkie ustalenie możliwości wyjazdu, terminu i bilety kupione. Wylot z TORP, pod koniec maja.
Moja trasa wyglądała następująco: WAW-GDN - Polski Bus GDN-TRF - Wizz Air TRF-AMS - KLM AMS-NBO - Kenya Airlines
MBA-NBO - Fly540
NBO-AMS - Kenya Airlines AMS-TRF - KLM TRF-WAW - Wizz Air
Miałem około półtora miesiąca na przygotowanie się do wyjazdu. W tym czasie zgromadziłem niezbędne informacje o kraju, mojej trasie, potencjalnych problemach, chorobach etc., załatwiłem szczepienia (które planowałem już X wyjazdów wcześnie, ale dopiero hasło Afryka mnie odpowiednio zmobilizowało). Te ostatnie + antymalaryki są sporym wydatkiem, do tego krytykowanym przez dziesiątki internetowych guru, ale: 1) Jeśli złapiecie malarie/inne choróbsko nie ma się komu poskarżyć..... wtedy już wszystkowiedzący nie wiele pomogą. 2) Szczepienia wystarczają na dłuższych okres czasu, od 2 do 10 lat 3) W okresie, w którym ja byłem w Afryce, komarów tam na prawdę nie brakowało. 4) Po co się zastanawiać na miejscu, czy jednak nie powinienem .... 5) Nie ma szczepień obowiązkowych przy wjeździe do Kenia ALE przepis ten dotyczy turystów "wlatujących" do Kenii z poza Afryki, jeśli np. wyjedziecie na Safari do Serengeti, czy goryle do Ugandy, to w drodze powrotnej Żółta Febra już jest szczepieniem obowiązkowym i jej brak może przysporzyć problemów na granicy.
Dodam jeszcze tylko, że szczepienia są nie małym wydatkiem, ale można go obniżyć m.in. sprawdzając w kilku miejscach - różnice sięgają 50zł na jednej dawce szczepionki. W Warszawie najtańszy punkt szczepień, który znalazłem to Szpital MSWiA na Wołoskiej. Z antymalaryków brałem Malarone, nie miałem po nim ŻADNYCH opisywanych w necie skutków ubocznych, malarii nie złapałem.
No więc w drogę.
Lot minął bez zakłóceń, w Kenya Airlines było świetne żarcie, jestem WEGE, czego nie dało zaznaczyć się w "specjalnych posiłkach" ale do wyboru były 3 dania, w tym jedno właśnie bezmięsne. Samolot Boeing 777-200, bardzo wygodny, nie ma do czego się przyczepić.
Ląduję w Nairobi, tam mam transfer do mojego hosta z Airbnb, płacę za transfer 20$. Na temat Nairobi można sporo wyczytać w internecie i przewodnikach, przede wszystkim złych rzeczy; jak bardzo jest niebezpiecznym miastem, ile kradzieży, rozbojów, napadów, jak mało ciekawym i zakorkowanym. Doświadczyłem tylko tego ostatniego, w życiu nie stałem jeszcze w takich korkach, mój host z aibnb mieszkał w Langacie, dzielnicy Nairobi położonej około 10km od centrum, w godzinach szczytu dojazd potrafił zabrać 1,5-2 godziny . W Nairobi spędzam około 1,5 dnia, a w sumie w ciągu wyjazdu 3 noce, przy czym głównie są to właśnie noce, w drodze z jednego miejsca w inne. Za samodzielny pokój u przemiłej rodziny płacę 15$ za noc.
Pierwszego dnia skupiam się na załatwieniu kilku spraw „organizacyjnych” tj. dogranie safari (z Polski nic nie wykupiłem, tylko zbierałem informacje), wymiana walut, zakup biletów kolejowych itd. Oraz na ogólne zapoznanie z codziennymi obyczajami i zasadami, zwiedzaniu miasta, jeżdżeniu matatu, kosztowaniu lokalnej kuchni itd. Zabytków tu wiele nie ma, najstarsze to te z pierwszej połowy XX wieku, zbudowane przez Brytyjczyków.
Ciekawostka: Nairobi jest miastem (chyba jedynym na świecie), w którym nie wolno palić!! I jest to przestrzegana zasada, policja tego pilnuje, za niedostosowanie się mandaty są do 500Euro! W centrum jest kilka „smoking zones” w których można zapalić papierosa.
Drugi dzień poświęcam na Nairobi National Park , Giraffe Center i jeszcze jeden spacer po mieście. Mimo bardzo złej opinii, mi się miasto podobało. Nic złego mnie nie spotkało, mimo że podróżuje samotnie i sporo chodziłem z aparatem na szyi. Nie chce generalizować, mówię o swoich doświadczeniach. Oczywiście zawsze trzeba pamiętać o zdrowym rozsądku, nie ma co pałętać się po Nairobi w nocy itd….
Jest zaskakująco czysto jak na wyobrażenie Europejczyka o Afryce.
Latają Marabuty
:)
Ludzie raczej pomocni, choć już tutaj odczuwam to o czym czytałem wcześniej, a mianowicie bardzo dużą niechęć do bycia fotografowanymi. Tak, tak, to nie kraje arabskie czy Indie, tu naprawdę trzeba o tym pamiętać.
Walutą lokalną jest Szyling Kenijski, jego przybliżony kurs to: 1 EUR = 100 Szylingów.
W Nairobi wymienialne są zarówno dolary jak i euro, na prowincji, czy przy wymianie na ulicy korzystniejszy kurs jednak ma dolar i to polecam zabierać.
Przykładowe ceny to:
Przejazd matatu – 50-70 szylingów Ugali (lokalna potrawa) – 200 szylingów Cola/Piwo w restauracji – 150/200 szylingów Pociąg nocny z Nairobi do Mombasy – 3300 szylingów/od osoby za miejsce w wagonie 2 klasy (4 łóżka w przedziale) z kolacją, śniadaniem, oraz pościelą.
Wieczorem idę na dworzec kolejowy, gdzie wsiadam w nocny pociąg do Mombasy. Pociąg jedzie 15 godzin. Planowo, podobno bywa że więcej. Sporo więcej
:) Noc spokojna, rano pojawiają się piękne widoki, wzgórza, maleńkie wioski, dzieciaki itd. screenshot on pc Przy przyjeździe w planie mam zwiedzanie Mombasy i zaliczenie plaż położonych na południe od miasta. Różnic jest sporo, począwszy od tego, że stolica i centralna Kenia jest chrześcijańska, na wybrzeżu zdecydowanie dominuje Islam. Widać mnóstwo wpływów arabskich, zarówno w architekturze jak i „w ludziach”. screen shot windows Najstarszym zabytkiem jest Fort Jesus, forteca zbudowana przez Portugalczyków w XVIw. how to do a screen shot Stare miasto bardzo atrakcyjne, z piękną architekturą i zabudowaniami, położone nad samym morzem. Niestety zapuszczone i zasyfione okropnie, brud, smród i uchodźcy z Somalii, niezbyt przyjaźnie nastawieni do nikogo poza swoimi. Jest ich bardzo dużo na starym mieście, władze ich tam osiedliły, ponieważ zabytkowa starówka jest najtańszym lokalem mieszkaniowym w mieście. Tak, to nie Europa, tu stare budynki są traktowane nieco inaczej za to spacer uliczkami, które mają może metr szerokości robi niesamowite wrażenie. Przy czym polecam z kimś „miejscowym” , dla własnego bezpieczeństwa. Tutaj się można spotkać z zaczepką. image hosting tumblr Dalej w moim planie jest przedostanie się na plaże położone na południe od miasta. Konkretnie planuje dotrzeć do Tiwi Beach.
Mombasa jest wyspą, na którą można się dostać na 2 sposoby: - od strony północnej jest most, tam też (na północ od Mombasy) mieszczą się najbardziej turystyczne kurorty, znane z katalogów dużych biur podróży i tam trafia większość turystów docierających na zorganizowane wakacje w Kenii. Wielkie ośrodki hotelowe, ochroniarze odradzający wychodzenie poza „resorty” bo niebezpiecznie, piękne baseny, drinki z palemkami. - od strony południowej mostu Kenijczycy wybudować jeszcze nie zdążyli i ruch tam odbywa się promem: wstęp na prom dla pieszych jest darmowy, za samochód płaci się około 100 szylingów. Część pasażerska jest zazwyczaj wypełniona ludźmi po brzegi, tak że trudno cokolwiek tam wcisnąć, część samochodowa jest nieco luźniejsza. Po wyjściu z samochodu na promie można stać sobie spokojnie, nie będąc zgniatanym. Oczywiście mimo wszechobecnych tabliczek „Safety First” praktycznie nikt z samochodów nie wysiada. Efektem tego była spora liczba ofiar śmiertelnych przy zatonięciu jednego z tych promów w latach 90-tych. screen shot tool
Promy są 3, kursują w kółko, przepłynięcie z jednego brzegu na drugi zajmuje około 15 minut.
Po zjechaniu z promu mamy przez kilka kilometrów jeden wielki targ, tysiące ludzi, sklepików, stoisk… wszystkiego. photo sharing
Z wynajętym taksówkarzem jedziemy 17km na południe od Mombasy, do miejscowości Tiwi Beach. Z tego co czytałem przed wyjazdem i słyszałem na miejscu jest to najmniej skomercjalizowana miejscowość w całej okolicy.
Moim celem jest konkretnie ośrodek Twiga Lodge, tani, choć podobno znośny i położony na samej plaży. Po dojechaniu na miejsce, wybór okazuje się trafnym, ośrodek w prawdzie leciwy, ale przepięknie położony i atrakcyjny cenowo: - Za podstawowy pokój SGL z łazienką płacę 16 EUR za noc. - Za podwyższony standard z widokiem na morze zapłaciłbym 33 EUR za noc. image upload with preview
Śniadania w granicach 200- 500 szylingów (2-5 eur)
Kąpiele w bajkowym oceanie, napawanie się widokami i cieszenie białym piaskiem i palmami – wliczone w cenę, bez dodatkowych opłat
:) screenshot utility windows
Za taksówkę z Mombasy (dalszych obrzeży miasta – nie centrum) płacę 2500 szylingów (około 25 euro), następnego dnia za taksówkę (tą samą) za przejazd Tiwi – Mombasa Stare miasto, parę godzin przerwy – lotnisko , płacę 3000 szylingów (około 30 EUR) . image hosting photo bucket
W samym Tiwi wiele do roboty nie ma, poza leżeniem na piasku i pławieniem się w oceanie, można iść na spacer po plaży, poprosić miejscowego o zerwanie świeżego kokosa, tudzież innemu miejscowemu dać się naciągnąć na snorkeling.
Aczkolwiek jako przerwa w podróży, lub jej zakończenie miejsce jest naprawdę wymarzone.
Dodam tylko, że podczas mojego pobytu, poza mną w okolicy było moooooże 10-15 osób. image upload no registration
Następnego dnia wracam do Mombasy, raz jeszcze dokładniej poznać stare miasto. image upload with preview
Wieczorem mam lot powrotny do Nairobi, żeby następnego dnia wyjechać na safari.
Bilety na lot rezerwowałem jeszcze z Polski, kosztował około 50 $. Idealny godzinowo żeby wrócić pod koniec dnia, przelot 20:40-21:30.CZĘŚĆ 3
Jadąc pierwszy raz do Afryki, chyba większość ludzi chce pojechać na safari. Tak było i ze mną, także jedną z pierwszych rzeczy, które zacząłem sprawdzać po zakupie biletów były możliwości udziału w „Safari from Nairobi”. Pierwsze znalezione informacje i otrzymane odpowiedzi na moje maile nie napawały optymizmem…. Ceny kształtowały się w granicach 400-500$, jako że byłem sam (w sensie bez grupy minimum 4-5 osób), do tego jechałem w niskim sezonie, to firmy, do których pisałem zapytania na siłę próbowały mi wcisnąć indywidualne safari z przewodnikiem. Ani mi się to nie podobało, ani nie miałem ochoty wydawać takiej sumy pieniędzy, więc szukałem dalej. Co więcej w wielu miejscach znalazłem informację, że na „pierwszy raz” z Nairobi, najlepszym miejsce jest Park Narodowy Masai Mara, a wszystkie spośród wspomnianych wyżej firm proponowały mi wyjazd gdzie indziej.
Także szukałem dalej. Po jeszcze kilku wysłanych mailach i konsultacji z moim hostem z airbnb, udało mi się w końcu znaleźć kilka firm, które składają grupki właśnie z indywidualnych turystów i wysyłają je do Masaj Mara, co więcej znacznie taniej. O to mi chodziło.
Ale nauczony doświadczeniem, uznałem, że z ostateczną decyzją wstrzymam się do Nairobi, tam się jeszcze przejdę osobiście po kilku firmach i dopiero wtedy coś wybiorę.
Tak też zrobiłem i po przyjeździe na miejsce…. Doznałem lekkiego szoku
W Nairobi są setki firm organizujących safari…. Nie wiem dokładnie ile, ale myślę, że znacznie więcej niż centrów nurkowych w Sharm El Sheikh, których 7 lat, kiedy tam mieszkałem i pracowałem było już około 200. W 4-milionowym Nairobi firmy organizujące safari są wszędzie, na każdym rogu ulicy, w każdym biurowcu po kilka…
No i weź tu człowieku zdecyduj…. Zawodowo, choć w nieco innym zakresie, również zajmuję się turystyką, więc pewne procesy nie są mi obce. Ale w miejscach takich jak Nairobi, pod kątem Safari, czy wspomniane Sharm pod kątem nurkowania, człowiek uświadamia sobie, że w naszym kraju coś takiego jak turystyka przyjazdowa niemalże nie istnieje. Tam jest to prawdziwy przemysł, gruba gałąź gospodarki narodowej, miejsce pracy dla setek tysięcy ludzi – u nas, mało powiedzieć, że raczkuje. Tak, tak, wiem że nie mamy Morza Czerwonego ani lwów, ale to nie tylko w tym problem.
Ostatecznie zdecydowałem się na firmę Jocky Tours i byłem bardzo zadowolony. Wszystko co miało być, to było, przewodnik/kierowca robił wrażenie człowieka, który może jeszcze nie zjadł zębów na prowadzeniu takich wycieczek, ale już co najmniej poważnie obgryzł wargi. Za 2-dniowe Safari (1 noc) zapłaciłem 230$. W innych firmach było nieco taniej , ale pewne względy natury organizacyjnej spowodowały, że wybrałem tę a nie inną firmę.
Co do organizacji Safari to pewnym standardem są 3-dniowe wycieczki z 2 noclegami na miejscu (w Parku lub bezpośrednio przy nim – w zależności od wybranego standardu zakwaterowania). Safari zwyczajowo rozpoczynają się rano, w ustalonym dniu, od odbioru z miejsca zakwaterowania turysty. Jeśli jest to hotel w centrum miasta, to nigdy nie ma z tym problemów, jeśli inne zakwaterowanie, tak jak u mnie prywatny dom, na obrzeżach Nairobi, to zapewne organizator na początku będzie próbował zrzucić obowiązek dojechania do centrum na turystę, ale warto upierać się przy swoim i stawiać tak sprawę, że jeśli nas nie odbiorą to rezygnujemy. Jeśli chcemy ruszyć na safari bezpośrednio po przylocie, to też nie będzie problemu żeby transfer domówić z lotniska. Przyczyną tego stanu rzeczy nie tylko jest ich sknerstwo, a również nieprawdopodobne korki jakie dręczą Nairobi. Jeśli start Safari ma być z centrum koło 8 rano, to odbiór z takich okolic w jakich ja mieszkałem trzeba zaplanować na około 6…. A komu się chce tam jeździć tak skoro świt.
W każdy razie po odbiorze mnie z mojego miejsca zamieszkania i spędzeniu przepisowych 2-godzin w korkach, ruszyłem. Cena mojego safari obejmowała: - przejazdy - nocleg na Campie na miejscu - wyżywienie (obiad i kolację w pierwszym dniu, śniadanie i obiad w drugim) - wszystkie opłaty związane ze wstępem do Masai Mara - odbiór z miejsca zamieszkania, powrót do centrum miasta - popołudniowe w pierwszym dniu i poranne w drugim „Game drive” czyli istotę safari. - pewną ilość wody do picia.
Generalnie można safari jest tak przygotowane, że nie wydając pieniędzy na pamiątki, dodatkowe napoje, napiwki etc. Można już nic więcej nie wydać. Chociaż nie znam nikogo komu by to się udało
Na safari standardowo jeździ się dwoma rodzajami samochodów: - tańsze – mini busiki z otwieranym dachem, pakują tam 6 turystów, tak żeby każdy miał miejsce przy oknie. - droższe – powiększony samochód 4x4 również z otwieranym dachem, również tak żeby wszyscy siedzieli przy oknach. Czas przejazdu do Parku Masai Mara jest zależny od kilku czynników, przede wszystkim od tego jak długo kierowca będzie się przebijał przez korki i ilu jeszcze maruderów trzeba zgarnąć po drodze z różnych miejsc. Generalnie, można przyjąć, że ruszając z Nairobi w granicach 8-9 do Parku dotrzemy około 13-15. To wcale nie jest tak blisko.
Uploaded with ImageShack.us Po drodze każda wycieczka ma obowiązkowy postój na bycie naciąganym na zakup szajsu wszelkiego przy tarasie widokowym w miejscu zwanym Great Rift Valley – z ładnym widokiem na ową dolinę. Następnym przystankiem po drodze był Obiad, zresztą zupełnie dobry. Po dojechaniu do Campu mieliśmy około pół godziny na „odświeżenie”, kawę, herbatę i ruszaliśmy do parku.
Całe popołudnie spędzamy w Parku, podnosząc co raz to okrzyki ŁAŁ, PATRZCIE, TAM itd. Dorośli, młodsi, wszyscy reagują podobnie. Zresztą, jak tu reagować inaczej. Doznanie zupełnie cudowne, nie ma o czym dyskutować.
Po powrocie czeka na nas kolacja, później piwo w grupie, wymiana wrażeń i spać.
Na campach prąd jest produkowany przez generatory, a te są włączane tylko w określonych godzinach, rano przez około 3 godziny i wieczorem przez 2, więc trzeba się do tego dostosować i warto wziąć ze sobą latarkę. Namioty są zupełnie komfortowe, w każdym jest wygodne łóżko (od 2 do 4 łóżek), umywalka, toaleta i prysznic. Nad każdym z łóżek są moskitiery.
Na każdym campie są też niesamowicie upierdliwi Masajowie, którzy na każdym kroku chcą nam wcisnąć jakiś szajs, wyciągnąć na wycieczkę do „prawdziwej wioski masajskiej”, sprzedać nam koc, żeby „przypominał nam Prawdziwego Wojownika, z którym mieliśmy okazję się zapoznać” (to ich słowa) itd.
Następnego dnia mam poranne safari od 6 do około 10 rano, po czym śniadanie, kawa i ruszamy w drogę powrotną. Grupa, która ma wykupione standardowe, 3-dniowe safari, w drugim dniu cały dzień spędza w Parku. Ja w drodze powrotnej mam jeszcze postój na obiad i około 16 jestem w Nairobi.
I tak powoli dobiega końca moja pierwsza afrykańska przygoda. Wieczór spędzam razem z rodziną, która mnie gościła, rano transfer na lotnisko i w drogę powrotną.
Na koniec jeszcze trochę ciekawostek i przydatnych informacji:CIEKAWOSTKI I PORADY:
- Nairobi, stolica Kenii (4 mln. Mieszkańców) jest miastem, gdzie nie wolno palić na ulicach. Za spacer po mieście z papierosem grozi kara w wysokości 500 EUR. W centrum jest kilka Smoking Zones – wyznaczonych stref dla palących.
- W Kenii obowiązuje ruch lewostronny.
- W Nairobi znajduje się największa dzielnica biedy, slums, we wschodniej Afryce. Nazywa się Kibera. Lokalne biura podróży oferują kilkugodzinne wycieczki dla turystów do Kibery.
- Z punktu widzenia niezależnego turysty Kenia wydaje się być względnie bezpieczna przy zachowaniu zdrowego rozsądku.
- Jeśli chodzi o wyznanie, to stolica i „środek” kraju są chrześcijańskie, natomiast wybrzeże zdecydowanie zdominowane przez Islam.
- Nairobi jest najbardziej zakorkowanym miastem, w jakim dotychczas byłem – korki w Azji to nic w porównaniu z tymi w Nairobi.
- Podstawowymi środkami komunikacji w dużych miastach Kenii są poza samochodami: matatu, czyli 13 osobowe busiki, mające konkretne numery, jeżdżące po konkretnych trasach i zabierające pasażerów z konkretnych punktów. Koszt przejazdu to 50-70 szylingów (około 2-2,50zł). Taksówki – niestety nie znam cen. Oraz taksówki motorowe, popularne w Azji. Dla 1 pasażera, dobra metoda na korki.
- Masaje – grupa trudniąca się głównie wypasem bydła i wciskaniem szajsu turystom. Ci nie mający bezpośredniego kontaktu z turystami zazwyczaj całymi dniami stoją przy swoich stadkach i pilnują co by ich lew nie zeżarł, za to kobiety zapierdalają jak motorki – zajmują się domami, pilnują dzieci, piorą, sprzątają gotują, chodzą wiele kilometrów po wodę, po czym targają ją z powrotem na plecach – im naprawdę nie jest łatwo. Ci mający kontakt z turystami, trudnią się wyciąganiem ręki po pieniądze pod byle pretekstem. Być może moja wypowiedź jest tendencyjna, podobno mają swoją ciekawą kulturę, często można zasłyszeń opowieści o tym co potrafią jeść, dla uzyskania sił witalnych, albo czym się nacierać w zastępstwie kąpieli, ale to czego doświadcza biały można podać jako przykład „negatywnego wpływu turystyki na społeczności lokalne”.
- Mimo tego, że do Kenii trafiają miliony turystów rocznie i wydawałoby się, że kraj jest zupełnie skomercjalizowany, zapewniam, że nie ma takiej obawy. Masowa turystyka w Kenii skupia się w kilku kurortach na wybrzeżu + na Safari. Poza tym można całymi dniami chodzić po większych i mniejszych miastach Kenii, nie spotykając żadnego innego białego.
- Maj – Czerwiec, to pora deszczowa i najniższy sezon turystyczny, ceny idą nieco w dół, miejscowi są bardziej skłonni do ustępstw cenowych. Deszczu nie uświadczyłem ani razu.
- Mimo braku deszczu komarów było dość dużo i były dość agresywne.
- Na szczęście praktycznie wszędzie (gdzie byłem) są moskitiery, jeśli nie nad łóżkiem to w oknach .
- Strona CDC czyli Centers for Disease Control and Prevention w rozdziale na temat Kenii mówi o Malarii: „Present in all areas (including game parks) at altitudes <2,500m (<8,202ft).ᅠNone in Nairobi.”
- temperatury na wybrzeżu znacznie odbiegają od temperatur w głębi lądu, w Mombasie i okolicy nawet ową zimą jest temperatura około 30 stopni i dość wysoka wilgotność, z kolei w Nairobi temperatury wahały się od 15 do 20 stopni.
- Miejscowi nie lubią być fotografowani. Róbmy zdjęcia z wyczuciem, pytajmy o zgodę, albo chociaż udawajmy że robimy zdjęcie obiektu w tle.
- Sieć kolejowa jest słabo rozwinięta, są 2 lub 3 główne linie kolejowe i tylko do kilku miast można dotrzeć pociągiem.
- Sieć krajowych połączeń lotniczych jest nieźle rozwinięta, a ceny biletów potrafią miło zaskoczyć, przy rezerwacji z odpowiednim wyprzedzeniem .
- Sieć krajowych połączeń autobusowych jest dobrze rozwinięta, autobusy przyzwoite i bardzo kolorowe. Przykładowa strona przewoźnika: http://www.easycoach.co.ke
- Zdecydowanie największą mniejszością narodową w Kenii są Hindusi, przywiezieni tam jeszcze w czasach kolonialnych, obecnie stanowią w większości jedną z zamożniejszych warstw społecznych. Kenijczycy narzekają nawet, że Hindusi ich dyskryminują we własnym kraju.
- Jednym z najczęściej słyszanych słów jest Muzungu – nie ma się co denerwować, oznacza to tyle co „hej biały człowieku”, nie jest ani agresywne ani zaczepne.
- Angielski jest drugim urzędowym językiem w Kenii, obok suahili
- Imiona zwierząt w filmie „Król lew” to nazwy tych zwierząt w języku suahili (przynajmniej większość z nich)
- w Egipcie doświadczałem dużo poważniejszych problemów żołądkowych niż w Kenii.
- wegetarianie mają tam dość dobrze, przy czym po standardowym „no meat, no fish” trzeba jeszcze dodać, mniej u nas popularne, „no chicken”.
Jeśli tylko będę znał odpowiedzi, to chętnie odpowiem na pytania.
super się czytało.. myślałem o Kenii jednak, troszkę się jeszcze obawiam , tym bardziej że w zasadzie zawsze wyjeżdżam z rodzinką w skład której wchodzi 7 lat synek i... chyba nie dla niego jeszcze ta Afryka ? co myślisz ?
Dzięki za miłe słowa. Co do podróży z dzieckiem... W trakcie każdej podróży zastanawiam się jak ewentualny kierunek zrealizować, tak żeby zachęcić moją kobitę, która "nie chce pół życia w powietrzu tracić", czyli trochę jak podróżować z dzieckiem
:) To oczywiście pół żartem pół serio, a poważnie mówiąc, myślę, że jest to realne, tylko ja bym to zrobił w sposób następujący, żeby małego (a tym samym i siebie) nie zamęczyć i nie zanudzić: Odpuściłbym męczące przejazdy, skupiłbym się np. na safari 3-dni plus plażowaniu 3-dni. I tu i tu myślę, że dziecko będzie w miarę zadowolone i nie będzie się nudziło. W TIWI była rodzina z dziećmi w tym mniej więcej wieku, biali, więc jakoś musieli dotrzeć, dzieci były zachwycone. Przejazdy kolejowe myślę, że można spróbować wtedy zamienić na przeloty lokalne, nie wyjdzie dużo drożej, za to jakieś 15 razy krócej. Podobnie długie przejazdy autobusowe. Safari można również lotniczo zorganizować, ale jest to już baaardzo drogie - natomiast w trakcie przejazdu busem na safari sporo się dzieje, krajobraz zmienia, myślę że da się z dzieckiem. Co do jedzenia - jak wszędzie, trzeba uważać, żeby małego nie przytruć, ale wydaje mi się, że tak układając trasę, jest to do zrobienia. Jak byś miał jeszcze jakieś pytania, pisz śmiało, jeśli tylko będę umiał to podpowiem.
wegetarianie mają tam dość dobrze, przy czym po standardowym „no meat, no fish” trzeba jeszcze dodać, mniej u nas popularne, „no chicken”.To zawsze mnie zastanawiało np. w Turcji dlaczego na "no meat" oni reagują "chicken ?"
Wydaje mi się, że to jest element kulturowo-religijny. W katolickiej Polsce ludzie są przyzwyczajeni, że jak nie można jeść mięsa, np. w post, to podaje się ryby. A te przecież na drzewach nie rosną, jakby się nie spierać, to do roślin je trudno zaliczyć, choć nie ma to tak naprawdę żadnego sensu i uzasadnienia. Wynika z tradycji i przekonań. Tak samo we wszystkich krajach arabskich, jak widać również części afrykańskich, to samo dotyczy kurczaka. Przy czym, co ciekawe, w krajach chrześcijańskich w Europie, kurczak jest uznawany za mięso, a w chrześcijańskich częściach Afryki już nie
:)
Witam.Czy mógłbyś sporządzić jakiś kosztorys takiej wycieczki? Bilety lotnicze, noclegi, safari $240 to doczytałam
:), jedzenie... Ile mniej więcej kosztowałaby tygodniowa wycieczka do Kenii? Czy z doświadczenia uważasz, że tydzień to wystarczająco? I czy wyjazd na własną rękę jest tańszy jak wycieczka zorganizowana z Polski?Dzięki za odpowiedź.
:) Pozdrawiam
Uff,skonczylem.Piszesz bardzo obszernie i ciekawie.Poczulem sie jakbym mial juz Kenie za soba
:D Wielki szacunek za Twoj czas poswiecony na ten fotoreportaz.
Co do Safari to 2 lata temu byłem na 4-dniowym safari (3 noclegi) organizowanym z Mombasy. Ksozt: 620 usd od osoby. Tak jak już zostało powiedziane jest mnóstwo lokalnych biur, które to organizują. Korzystałem z biura z jakimiś opiniami, no-name się bałem. Rada: warto się negocjować, bo zawsze coś można urwać nawet w renomowanej firmie.
Grzeb napisał:Ja jadę do Kenii w lipcu tego roku. Jak wyglądała u Ciebie sprawa ze szczepionkami? Jaki czas przed wyjazdem trzeba się tym zająć?Witaj, moje zdanie na temat szczepień ochronnych zamieściłem w pierwszej części relacji, mówiąc w skrócie, uważam, że szczepić się warto, dla własnego spokoju głównie. Tyle czasu ile masz jeszcze do wyjazdu spokojnie ci wystarczy.
Co do safari - jeżeli zależy wam na lepszym (więcej zwierząt kotów, bardziej urozmaicona fauna, flora) - warto dopłacić do Masai Mara. Sam byłem w Tsavo East i to taka... "podstawa". Niby ok, ale bez szaleństw. Ze zdjęć i relacji z Masai Mara - o wiele lepszy tour. Oczywiście, jeżeli ktoś jest zapaleńcem takich klimatów.
Aż do pewnego sobotniego, kwietniowego poranka, kiedy zobaczyłem nagłówek na fly4free: HIT! Magiczna Kenia za 977 PLN (IV-VI 2013). Szybkie ustalenie możliwości wyjazdu, terminu i bilety kupione. Wylot z TORP, pod koniec maja.
Moja trasa wyglądała następująco:
WAW-GDN - Polski Bus
GDN-TRF - Wizz Air
TRF-AMS - KLM
AMS-NBO - Kenya Airlines
MBA-NBO - Fly540
NBO-AMS - Kenya Airlines
AMS-TRF - KLM
TRF-WAW - Wizz Air
Miałem około półtora miesiąca na przygotowanie się do wyjazdu. W tym czasie zgromadziłem niezbędne informacje o kraju, mojej trasie, potencjalnych problemach, chorobach etc., załatwiłem szczepienia (które planowałem już X wyjazdów wcześnie, ale dopiero hasło Afryka mnie odpowiednio zmobilizowało). Te ostatnie + antymalaryki są sporym wydatkiem, do tego krytykowanym przez dziesiątki internetowych guru, ale:
1) Jeśli złapiecie malarie/inne choróbsko nie ma się komu poskarżyć..... wtedy już wszystkowiedzący nie wiele pomogą.
2) Szczepienia wystarczają na dłuższych okres czasu, od 2 do 10 lat
3) W okresie, w którym ja byłem w Afryce, komarów tam na prawdę nie brakowało.
4) Po co się zastanawiać na miejscu, czy jednak nie powinienem ....
5) Nie ma szczepień obowiązkowych przy wjeździe do Kenia ALE przepis ten dotyczy turystów "wlatujących" do Kenii z poza Afryki, jeśli np. wyjedziecie na Safari do Serengeti, czy goryle do Ugandy, to w drodze powrotnej Żółta Febra już jest szczepieniem obowiązkowym i jej brak może przysporzyć problemów na granicy.
Dodam jeszcze tylko, że szczepienia są nie małym wydatkiem, ale można go obniżyć m.in. sprawdzając w kilku miejscach - różnice sięgają 50zł na jednej dawce szczepionki. W Warszawie najtańszy punkt szczepień, który znalazłem to Szpital MSWiA na Wołoskiej.
Z antymalaryków brałem Malarone, nie miałem po nim ŻADNYCH opisywanych w necie skutków ubocznych, malarii nie złapałem.
No więc w drogę.
Lot minął bez zakłóceń, w Kenya Airlines było świetne żarcie, jestem WEGE, czego nie dało zaznaczyć się w "specjalnych posiłkach" ale do wyboru były 3 dania, w tym jedno właśnie bezmięsne. Samolot Boeing 777-200, bardzo wygodny, nie ma do czego się przyczepić.
Ląduję w Nairobi, tam mam transfer do mojego hosta z Airbnb, płacę za transfer 20$.
Na temat Nairobi można sporo wyczytać w internecie i przewodnikach, przede wszystkim złych rzeczy; jak bardzo jest niebezpiecznym miastem, ile kradzieży, rozbojów, napadów, jak mało ciekawym i zakorkowanym.
Doświadczyłem tylko tego ostatniego, w życiu nie stałem jeszcze w takich korkach, mój host z aibnb mieszkał w Langacie, dzielnicy Nairobi położonej około 10km od centrum, w godzinach szczytu dojazd potrafił zabrać 1,5-2 godziny .
W Nairobi spędzam około 1,5 dnia, a w sumie w ciągu wyjazdu 3 noce, przy czym głównie są to właśnie noce, w drodze z jednego miejsca w inne.
Za samodzielny pokój u przemiłej rodziny płacę 15$ za noc.
Pierwszego dnia skupiam się na załatwieniu kilku spraw „organizacyjnych” tj. dogranie safari (z Polski nic nie wykupiłem, tylko zbierałem informacje), wymiana walut, zakup biletów kolejowych itd. Oraz na ogólne zapoznanie z codziennymi obyczajami i zasadami, zwiedzaniu miasta, jeżdżeniu matatu, kosztowaniu lokalnej kuchni itd. Zabytków tu wiele nie ma, najstarsze to te z pierwszej połowy XX wieku, zbudowane przez Brytyjczyków.
Ciekawostka: Nairobi jest miastem (chyba jedynym na świecie), w którym nie wolno palić!! I jest to przestrzegana zasada, policja tego pilnuje, za niedostosowanie się mandaty są do 500Euro! W centrum jest kilka „smoking zones” w których można zapalić papierosa.
Drugi dzień poświęcam na Nairobi National Park , Giraffe Center i jeszcze jeden spacer po mieście.
Mimo bardzo złej opinii, mi się miasto podobało.
Nic złego mnie nie spotkało, mimo że podróżuje samotnie i sporo chodziłem z aparatem na szyi. Nie chce generalizować, mówię o swoich doświadczeniach. Oczywiście zawsze trzeba pamiętać o zdrowym rozsądku, nie ma co pałętać się po Nairobi w nocy itd….
Jest zaskakująco czysto jak na wyobrażenie Europejczyka o Afryce.
Latają Marabuty :)
Ludzie raczej pomocni, choć już tutaj odczuwam to o czym czytałem wcześniej, a mianowicie bardzo dużą niechęć do bycia fotografowanymi. Tak, tak, to nie kraje arabskie czy Indie, tu naprawdę trzeba o tym pamiętać.
Walutą lokalną jest Szyling Kenijski, jego przybliżony kurs to: 1 EUR = 100 Szylingów.
W Nairobi wymienialne są zarówno dolary jak i euro, na prowincji, czy przy wymianie na ulicy korzystniejszy kurs jednak ma dolar i to polecam zabierać.
Przykładowe ceny to:
Przejazd matatu – 50-70 szylingów
Ugali (lokalna potrawa) – 200 szylingów
Cola/Piwo w restauracji – 150/200 szylingów
Pociąg nocny z Nairobi do Mombasy – 3300 szylingów/od osoby za miejsce w wagonie 2 klasy (4 łóżka w przedziale) z kolacją, śniadaniem, oraz pościelą.
Wieczorem idę na dworzec kolejowy, gdzie wsiadam w nocny pociąg do Mombasy.
Pociąg jedzie 15 godzin. Planowo, podobno bywa że więcej. Sporo więcej :)
Noc spokojna, rano pojawiają się piękne widoki, wzgórza, maleńkie wioski, dzieciaki itd.
screenshot on pc
Przy przyjeździe w planie mam zwiedzanie Mombasy i zaliczenie plaż położonych na południe od miasta.
Różnic jest sporo, począwszy od tego, że stolica i centralna Kenia jest chrześcijańska, na wybrzeżu zdecydowanie dominuje Islam. Widać mnóstwo wpływów arabskich, zarówno w architekturze jak i „w ludziach”.
screen shot windows
Najstarszym zabytkiem jest Fort Jesus, forteca zbudowana przez Portugalczyków w XVIw.
how to do a screen shot
Stare miasto bardzo atrakcyjne, z piękną architekturą i zabudowaniami, położone nad samym morzem. Niestety zapuszczone i zasyfione okropnie, brud, smród i uchodźcy z Somalii, niezbyt przyjaźnie nastawieni do nikogo poza swoimi. Jest ich bardzo dużo na starym mieście, władze ich tam osiedliły, ponieważ zabytkowa starówka jest najtańszym lokalem mieszkaniowym w mieście. Tak, to nie Europa, tu stare budynki są traktowane nieco inaczej za to spacer uliczkami, które mają może metr szerokości robi niesamowite wrażenie. Przy czym polecam z kimś „miejscowym” , dla własnego bezpieczeństwa. Tutaj się można spotkać z zaczepką.
image hosting tumblr
Dalej w moim planie jest przedostanie się na plaże położone na południe od miasta. Konkretnie planuje dotrzeć do Tiwi Beach.
Mombasa jest wyspą….
CDN.
photo hosting softwareCZĘŚĆ 2
Mombasa jest wyspą, na którą można się dostać na 2 sposoby:
- od strony północnej jest most, tam też (na północ od Mombasy) mieszczą się najbardziej turystyczne kurorty, znane z katalogów dużych biur podróży i tam trafia większość turystów docierających na zorganizowane wakacje w Kenii. Wielkie ośrodki hotelowe, ochroniarze odradzający wychodzenie poza „resorty” bo niebezpiecznie, piękne baseny, drinki z palemkami.
- od strony południowej mostu Kenijczycy wybudować jeszcze nie zdążyli i ruch tam odbywa się promem: wstęp na prom dla pieszych jest darmowy, za samochód płaci się około 100 szylingów. Część pasażerska jest zazwyczaj wypełniona ludźmi po brzegi, tak że trudno cokolwiek tam wcisnąć, część samochodowa jest nieco luźniejsza. Po wyjściu z samochodu na promie można stać sobie spokojnie, nie będąc zgniatanym. Oczywiście mimo wszechobecnych tabliczek „Safety First” praktycznie nikt z samochodów nie wysiada. Efektem tego była spora liczba ofiar śmiertelnych przy zatonięciu jednego z tych promów w latach 90-tych.
screen shot tool
Promy są 3, kursują w kółko, przepłynięcie z jednego brzegu na drugi zajmuje około 15 minut.
Po zjechaniu z promu mamy przez kilka kilometrów jeden wielki targ, tysiące ludzi, sklepików, stoisk… wszystkiego.
photo sharing
Z wynajętym taksówkarzem jedziemy 17km na południe od Mombasy, do miejscowości Tiwi Beach. Z tego co czytałem przed wyjazdem i słyszałem na miejscu jest to najmniej skomercjalizowana miejscowość w całej okolicy.
Moim celem jest konkretnie ośrodek Twiga Lodge, tani, choć podobno znośny i położony na samej plaży. Po dojechaniu na miejsce, wybór okazuje się trafnym, ośrodek w prawdzie leciwy, ale przepięknie położony i atrakcyjny cenowo:
- Za podstawowy pokój SGL z łazienką płacę 16 EUR za noc.
- Za podwyższony standard z widokiem na morze zapłaciłbym 33 EUR za noc.
image upload with preview
Śniadania w granicach 200- 500 szylingów (2-5 eur)
Kąpiele w bajkowym oceanie, napawanie się widokami i cieszenie białym piaskiem i palmami – wliczone w cenę, bez dodatkowych opłat :)
screenshot utility windows
Za taksówkę z Mombasy (dalszych obrzeży miasta – nie centrum) płacę 2500 szylingów (około 25 euro), następnego dnia za taksówkę (tą samą) za przejazd Tiwi – Mombasa Stare miasto, parę godzin przerwy – lotnisko , płacę 3000 szylingów (około 30 EUR) .
image hosting photo bucket
W samym Tiwi wiele do roboty nie ma, poza leżeniem na piasku i pławieniem się w oceanie, można iść na spacer po plaży, poprosić miejscowego o zerwanie świeżego kokosa, tudzież innemu miejscowemu dać się naciągnąć na snorkeling.
Aczkolwiek jako przerwa w podróży, lub jej zakończenie miejsce jest naprawdę wymarzone.
Dodam tylko, że podczas mojego pobytu, poza mną w okolicy było moooooże 10-15 osób.
image upload no registration
Następnego dnia wracam do Mombasy, raz jeszcze dokładniej poznać stare miasto.
image upload with preview
Wieczorem mam lot powrotny do Nairobi, żeby następnego dnia wyjechać na safari.
Bilety na lot rezerwowałem jeszcze z Polski, kosztował około 50 $. Idealny godzinowo żeby wrócić pod koniec dnia, przelot 20:40-21:30.CZĘŚĆ 3
Jadąc pierwszy raz do Afryki, chyba większość ludzi chce pojechać na safari. Tak było i ze mną, także jedną z pierwszych rzeczy, które zacząłem sprawdzać po zakupie biletów były możliwości udziału w „Safari from Nairobi”. Pierwsze znalezione informacje i otrzymane odpowiedzi na moje maile nie napawały optymizmem…. Ceny kształtowały się w granicach 400-500$, jako że byłem sam (w sensie bez grupy minimum 4-5 osób), do tego jechałem w niskim sezonie, to firmy, do których pisałem zapytania na siłę próbowały mi wcisnąć indywidualne safari z przewodnikiem. Ani mi się to nie podobało, ani nie miałem ochoty wydawać takiej sumy pieniędzy, więc szukałem dalej. Co więcej w wielu miejscach znalazłem informację, że na „pierwszy raz” z Nairobi, najlepszym miejsce jest Park Narodowy Masai Mara, a wszystkie spośród wspomnianych wyżej firm proponowały mi wyjazd gdzie indziej.
Także szukałem dalej. Po jeszcze kilku wysłanych mailach i konsultacji z moim hostem z airbnb, udało mi się w końcu znaleźć kilka firm, które składają grupki właśnie z indywidualnych turystów i wysyłają je do Masaj Mara, co więcej znacznie taniej. O to mi chodziło.
Ale nauczony doświadczeniem, uznałem, że z ostateczną decyzją wstrzymam się do Nairobi, tam się jeszcze przejdę osobiście po kilku firmach i dopiero wtedy coś wybiorę.
Tak też zrobiłem i po przyjeździe na miejsce…. Doznałem lekkiego szoku
W Nairobi są setki firm organizujących safari…. Nie wiem dokładnie ile, ale myślę, że znacznie więcej niż centrów nurkowych w Sharm El Sheikh, których 7 lat, kiedy tam mieszkałem i pracowałem było już około 200. W 4-milionowym Nairobi firmy organizujące safari są wszędzie, na każdym rogu ulicy, w każdym biurowcu po kilka…
No i weź tu człowieku zdecyduj…. Zawodowo, choć w nieco innym zakresie, również zajmuję się turystyką, więc pewne procesy nie są mi obce. Ale w miejscach takich jak Nairobi, pod kątem Safari, czy wspomniane Sharm pod kątem nurkowania, człowiek uświadamia sobie, że w naszym kraju coś takiego jak turystyka przyjazdowa niemalże nie istnieje.
Tam jest to prawdziwy przemysł, gruba gałąź gospodarki narodowej, miejsce pracy dla setek tysięcy ludzi – u nas, mało powiedzieć, że raczkuje. Tak, tak, wiem że nie mamy Morza Czerwonego ani lwów, ale to nie tylko w tym problem.
Ostatecznie zdecydowałem się na firmę Jocky Tours i byłem bardzo zadowolony. Wszystko co miało być, to było, przewodnik/kierowca robił wrażenie człowieka, który może jeszcze nie zjadł zębów na prowadzeniu takich wycieczek, ale już co najmniej poważnie obgryzł wargi.
Za 2-dniowe Safari (1 noc) zapłaciłem 230$. W innych firmach było nieco taniej , ale pewne względy natury organizacyjnej spowodowały, że wybrałem tę a nie inną firmę.
Co do organizacji Safari to pewnym standardem są 3-dniowe wycieczki z 2 noclegami na miejscu (w Parku lub bezpośrednio przy nim – w zależności od wybranego standardu zakwaterowania). Safari zwyczajowo rozpoczynają się rano, w ustalonym dniu, od odbioru z miejsca zakwaterowania turysty. Jeśli jest to hotel w centrum miasta, to nigdy nie ma z tym problemów, jeśli inne zakwaterowanie, tak jak u mnie prywatny dom, na obrzeżach Nairobi, to zapewne organizator na początku będzie próbował zrzucić obowiązek dojechania do centrum na turystę, ale warto upierać się przy swoim i stawiać tak sprawę, że jeśli nas nie odbiorą to rezygnujemy. Jeśli chcemy ruszyć na safari bezpośrednio po przylocie, to też nie będzie problemu żeby transfer domówić z lotniska.
Przyczyną tego stanu rzeczy nie tylko jest ich sknerstwo, a również nieprawdopodobne korki jakie dręczą Nairobi. Jeśli start Safari ma być z centrum koło 8 rano, to odbiór z takich okolic w jakich ja mieszkałem trzeba zaplanować na około 6…. A komu się chce tam jeździć tak skoro świt.
Uploaded with ImageShack.us
W każdy razie po odbiorze mnie z mojego miejsca zamieszkania i spędzeniu przepisowych 2-godzin w korkach, ruszyłem.
Cena mojego safari obejmowała:
- przejazdy
- nocleg na Campie na miejscu
- wyżywienie (obiad i kolację w pierwszym dniu, śniadanie i obiad w drugim)
- wszystkie opłaty związane ze wstępem do Masai Mara
- odbiór z miejsca zamieszkania, powrót do centrum miasta
- popołudniowe w pierwszym dniu i poranne w drugim „Game drive” czyli istotę safari.
- pewną ilość wody do picia.
Generalnie można safari jest tak przygotowane, że nie wydając pieniędzy na pamiątki, dodatkowe napoje, napiwki etc. Można już nic więcej nie wydać. Chociaż nie znam nikogo komu by to się udało
Uploaded with ImageShack.us
Na safari standardowo jeździ się dwoma rodzajami samochodów:
- tańsze – mini busiki z otwieranym dachem, pakują tam 6 turystów, tak żeby każdy miał miejsce przy oknie.
- droższe – powiększony samochód 4x4 również z otwieranym dachem, również tak żeby wszyscy siedzieli przy oknach.
Czas przejazdu do Parku Masai Mara jest zależny od kilku czynników, przede wszystkim od tego jak długo kierowca będzie się przebijał przez korki i ilu jeszcze maruderów trzeba zgarnąć po drodze z różnych miejsc. Generalnie, można przyjąć, że ruszając z Nairobi w granicach 8-9 do Parku dotrzemy około 13-15. To wcale nie jest tak blisko.
Uploaded with ImageShack.us
Po drodze każda wycieczka ma obowiązkowy postój na bycie naciąganym na zakup szajsu wszelkiego przy tarasie widokowym w miejscu zwanym Great Rift Valley – z ładnym widokiem na ową dolinę.
Następnym przystankiem po drodze był Obiad, zresztą zupełnie dobry.
Po dojechaniu do Campu mieliśmy około pół godziny na „odświeżenie”, kawę, herbatę i ruszaliśmy do parku.
Uploaded with ImageShack.us
Uploaded with ImageShack.us
Całe popołudnie spędzamy w Parku, podnosząc co raz to okrzyki ŁAŁ, PATRZCIE, TAM itd. Dorośli, młodsi, wszyscy reagują podobnie. Zresztą, jak tu reagować inaczej. Doznanie zupełnie cudowne, nie ma o czym dyskutować.
Po powrocie czeka na nas kolacja, później piwo w grupie, wymiana wrażeń i spać.
Uploaded with ImageShack.us
Na campach prąd jest produkowany przez generatory, a te są włączane tylko w określonych godzinach, rano przez około 3 godziny i wieczorem przez 2, więc trzeba się do tego dostosować i warto wziąć ze sobą latarkę.
Namioty są zupełnie komfortowe, w każdym jest wygodne łóżko (od 2 do 4 łóżek), umywalka, toaleta i prysznic. Nad każdym z łóżek są moskitiery.
Uploaded with ImageShack.us
Na każdym campie są też niesamowicie upierdliwi Masajowie, którzy na każdym kroku chcą nam wcisnąć jakiś szajs, wyciągnąć na wycieczkę do „prawdziwej wioski masajskiej”, sprzedać nam koc, żeby „przypominał nam Prawdziwego Wojownika, z którym mieliśmy okazję się zapoznać” (to ich słowa) itd.
Uploaded with ImageShack.us
Uploaded with ImageShack.us
Następnego dnia mam poranne safari od 6 do około 10 rano, po czym śniadanie, kawa i ruszamy w drogę powrotną. Grupa, która ma wykupione standardowe, 3-dniowe safari, w drugim dniu cały dzień spędza w Parku.
Ja w drodze powrotnej mam jeszcze postój na obiad i około 16 jestem w Nairobi.
Uploaded with ImageShack.us
I tak powoli dobiega końca moja pierwsza afrykańska przygoda.
Wieczór spędzam razem z rodziną, która mnie gościła, rano transfer na lotnisko i w drogę powrotną.
Na koniec jeszcze trochę ciekawostek i przydatnych informacji:CIEKAWOSTKI I PORADY:
- Nairobi, stolica Kenii (4 mln. Mieszkańców) jest miastem, gdzie nie wolno palić na ulicach. Za spacer po mieście z papierosem grozi kara w wysokości 500 EUR. W centrum jest kilka Smoking Zones – wyznaczonych stref dla palących.
- W Kenii obowiązuje ruch lewostronny.
- W Nairobi znajduje się największa dzielnica biedy, slums, we wschodniej Afryce. Nazywa się Kibera. Lokalne biura podróży oferują kilkugodzinne wycieczki dla turystów do Kibery.
- Z punktu widzenia niezależnego turysty Kenia wydaje się być względnie bezpieczna przy zachowaniu zdrowego rozsądku.
- Jeśli chodzi o wyznanie, to stolica i „środek” kraju są chrześcijańskie, natomiast wybrzeże zdecydowanie zdominowane przez Islam.
- Nairobi jest najbardziej zakorkowanym miastem, w jakim dotychczas byłem – korki w Azji to nic w porównaniu z tymi w Nairobi.
- Podstawowymi środkami komunikacji w dużych miastach Kenii są poza samochodami: matatu, czyli 13 osobowe busiki, mające konkretne numery, jeżdżące po konkretnych trasach i zabierające pasażerów z konkretnych punktów. Koszt przejazdu to 50-70 szylingów (około 2-2,50zł). Taksówki – niestety nie znam cen. Oraz taksówki motorowe, popularne w Azji. Dla 1 pasażera, dobra metoda na korki.
- Masaje – grupa trudniąca się głównie wypasem bydła i wciskaniem szajsu turystom. Ci nie mający bezpośredniego kontaktu z turystami zazwyczaj całymi dniami stoją przy swoich stadkach i pilnują co by ich lew nie zeżarł, za to kobiety zapierdalają jak motorki – zajmują się domami, pilnują dzieci, piorą, sprzątają gotują, chodzą wiele kilometrów po wodę, po czym targają ją z powrotem na plecach – im naprawdę nie jest łatwo.
Ci mający kontakt z turystami, trudnią się wyciąganiem ręki po pieniądze pod byle pretekstem.
Być może moja wypowiedź jest tendencyjna, podobno mają swoją ciekawą kulturę, często można zasłyszeń opowieści o tym co potrafią jeść, dla uzyskania sił witalnych, albo czym się nacierać w zastępstwie kąpieli, ale to czego doświadcza biały można podać jako przykład „negatywnego wpływu turystyki na społeczności lokalne”.
- Mimo tego, że do Kenii trafiają miliony turystów rocznie i wydawałoby się, że kraj jest zupełnie skomercjalizowany, zapewniam, że nie ma takiej obawy. Masowa turystyka w Kenii skupia się w kilku kurortach na wybrzeżu + na Safari. Poza tym można całymi dniami chodzić po większych i mniejszych miastach Kenii, nie spotykając żadnego innego białego.
- Maj – Czerwiec, to pora deszczowa i najniższy sezon turystyczny, ceny idą nieco w dół, miejscowi są bardziej skłonni do ustępstw cenowych. Deszczu nie uświadczyłem ani razu.
- Mimo braku deszczu komarów było dość dużo i były dość agresywne.
- Na szczęście praktycznie wszędzie (gdzie byłem) są moskitiery, jeśli nie nad łóżkiem to w oknach .
- Strona CDC czyli Centers for Disease Control and Prevention w rozdziale na temat Kenii mówi o Malarii: „Present in all areas (including game parks) at altitudes <2,500m (<8,202ft).ᅠNone in Nairobi.”
- temperatury na wybrzeżu znacznie odbiegają od temperatur w głębi lądu, w Mombasie i okolicy nawet ową zimą jest temperatura około 30 stopni i dość wysoka wilgotność, z kolei w Nairobi temperatury wahały się od 15 do 20 stopni.
- Miejscowi nie lubią być fotografowani. Róbmy zdjęcia z wyczuciem, pytajmy o zgodę, albo chociaż udawajmy że robimy zdjęcie obiektu w tle.
- Sieć kolejowa jest słabo rozwinięta, są 2 lub 3 główne linie kolejowe i tylko do kilku miast można dotrzeć pociągiem.
- Sieć krajowych połączeń lotniczych jest nieźle rozwinięta, a ceny biletów potrafią miło zaskoczyć, przy rezerwacji z odpowiednim wyprzedzeniem .
- Sieć krajowych połączeń autobusowych jest dobrze rozwinięta, autobusy przyzwoite i bardzo kolorowe. Przykładowa strona przewoźnika: http://www.easycoach.co.ke
- Zdecydowanie największą mniejszością narodową w Kenii są Hindusi, przywiezieni tam jeszcze w czasach kolonialnych, obecnie stanowią w większości jedną z zamożniejszych warstw społecznych. Kenijczycy narzekają nawet, że Hindusi ich dyskryminują we własnym kraju.
- Jednym z najczęściej słyszanych słów jest Muzungu – nie ma się co denerwować, oznacza to tyle co „hej biały człowieku”, nie jest ani agresywne ani zaczepne.
- Angielski jest drugim urzędowym językiem w Kenii, obok suahili
- Imiona zwierząt w filmie „Król lew” to nazwy tych zwierząt w języku suahili (przynajmniej większość z nich)
- w Egipcie doświadczałem dużo poważniejszych problemów żołądkowych niż w Kenii.
- wegetarianie mają tam dość dobrze, przy czym po standardowym „no meat, no fish” trzeba jeszcze dodać, mniej u nas popularne, „no chicken”.
Jeśli tylko będę znał odpowiedzi, to chętnie odpowiem na pytania.